czwartek, 26 lipca 2012

Dahab

"Dahab (język arabskiدهب) (Zahab) – nadmorska miejscowość turystyczna na wybrzeżu Zatoki Akaba, na półwyspie Synaj w Egipcie. Administracyjnie należy do gubernatorstwa (muhafazaSynaj Południowy."
A dlaczego Dahab? Żeby się spotkać Pauliną mieszkającą obecnie w Aleksandrii :D akurat Dahab wypadł w miarę pośrodku. Relacje Pauliny możecie przeczytać tutaj.
W Dahabie było rewelacyjnie! Takie mini wakacje :) Lenistwo i morze. W ciągu dnia głównie snorklowałysmy i leżałyśmy na plaży popijąc beduinską herbatę. Oglądałyśmy rafę koralową, która niestet jest już w bardzo kiepskim stanie. Radzę się spieszyć z oglądaniem: http://www.nytimes.com/2012/07/14/opinion/a-world-without-coral-reefs.html?_r=3&ref=opinion
Spałysmy w hotelu Alf Leila, który wszystkim gorąco polecam. Jest prowadzony przez Mo i Kasię. Przemili i bardzo pomocni ludzie! Na piwo chodziłyśmy do couchseurferki Lily, która oprócz pracy w barze jest też instruktorką nurkowania. 
Jednym słowem wspaniały weekend, we wspaniałym towarzystwie i w wspaniałym miejscu :) 
Niestety niby jest blisko ale ze względu na granicę i trudności komunikacyjne, raczej nie może byc powtarzany zbyt często. W skrócie moja podróż wyglądała następująco: autobus do Eilatu, gdzie spędziłam noc, cześciowo na imprezie, zgubiłam telefon, wstałam prawie o świcie, znalazłam telefon, autobus do granicy. Na granicy po stronie izraelskiej obowiązkowa opłata wyjazdowa z Izraela. Po stronie egipskiej wielki balagan. Celnik wychodzi, celnik wchodzi, nikt mi nie chce dac papierka do wypełnienia, w końcu sie udaje! Potem krótka piłka, pieczątka, nawet na zdjecie nie spojrzał i jestem w Egipcie :D Jedyny autobus do Dahabu oczywiście już dawno odjechał, pan przy busikach mówi że nie ma już miejsca, ale mogę sobie samochód kupić... w końcu zatrzymuje prawie pusty busik który zgadza sie za 100 funtów zabrać mnie do Dahabu. Jeszcze tylko opłata za wjazd do Egiptu. Wrrr... o tym nie wiedziałam. Po drodze piękne i niesamowite widoki. Piekne góry a prawie wzdłuż całej drogi opuszczone hotele i kempingi. Tuż przed Dahabem kierowca busika mówi że do miasta nie wjeżdża bo jedzie dalej główną drogą. Wysiadam przy check-poincie i ruszam piechotą. Oczywiście zaraz zjawia sie taksówka i jak zrozumiałam za 5 funtów zabiera mnie na dworzec gdzie miałam się spotkac z Pauliną. Na miejscu okazuję się że kierowcy chodziło o 50. Po krótkiej kłótni uznaje że lepiej nie zadzierać z wściekłym beduinem siedząc w jego samochodzie. 
Z powrotem było łatwiej, oprócz tego że musiałam zostac jedną noc dłużej bo nie było autobusu który miał być wg strony w necie ;) jechałam z przemiłą Niemką, wiec było raźniej. Na granicy w Egipcie poszło w miarę szybko, Izraelczycy za to nas przetrzepali jak to mają w zwyczaju. Autobus do Eilatu i po 15 minutach na dworcu autobus do Beer Shevy. Tym razem mi sie udało :)
I prosto do labu ;) niestety niepotrzebnie sie wygadałam gdzie byłam, bo dowiedziałam się w niezbyt przyjemny sposób że tylko jakiś cud sprawił że nie zostałam porwana przez beduinów, Al-Kaide i nie wiem kogo jeszcze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz